Szkoła Podstawowa nr 3 im. Adama Mickiewicza w Kraśniku

Pierwszy dzień szkoły


            W marcu skończyłam siedem lat, a 1 września 1967 roku miałam rozpocząć naukę w Szkole  Podstawowej nr 3 w Kraśniku. Dotychczas nie chodziłam do przedszkola ani szkoły, więc nie mogłam się doczekać pierwszego dnia nauki. Moją ciekawość potęgowały opowieści babci, która także uczęszczała do tej szkoły. Mówiła mi, że jest to szkoła, która powstała w 1918 roku, zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.

 

           

            W marcu skończyłam siedem lat, a 1 września 1967 roku miałam rozpocząć naukę w Szkole  Podstawowej nr 3 w Kraśniku. Dotychczas nie chodziłam do przedszkola ani szkoły, więc nie mogłam się doczekać pierwszego dnia nauki. Moją ciekawość potęgowały opowieści babci, która także uczęszczała do tej szkoły. Mówiła mi, że jest to szkoła, która powstała w 1918 roku, zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.

            Pierwszy dzień września pamiętam jak dziś. Wspólnie z mamą po wykonaniu prac gospodarskich wyruszyłyśmy do szkoły. Ubrana byłam w obowiązkową białą bluzkę i granatową spódnicę, a we włosach miałam piękną, białą kokardę. Kiedy dotarłyśmy na plac szkolny, wydawało mi się, że jest on bardzo duży. A szkoła, choć był to tylko parterowy, drewniany budynek, zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Kierownik   szkoły kazał się bardzo miłym człowiekiem. A pani Stefania, wychowawczyni pierwszaków, przywitała nas serdecznie jak mama. Ustawiła nas parami i zaprowadziła do szkoły, żeby pokazać, gdzie jest nasza klasa.

            Sala lekcyjna wydała mi się duża i  widna. Stały tam trzy rzędy drewnianych ławek, z przodu było biurko pani. Na ścianie wisiała duża, czarna tablica, a na ławce z przodu leżały przeróżne przybory szkolne. W kącie stał wielki piec z białych kafli, w którym codziennie rano pani woźna paliła węglem, aby w klasie było ciepło. Pamiętam jednak zimę z tak niską temperaturą, że mimo starań pani woźnej, siedzieliśmy na lekcjach otuleni w kurtki. Największe zmarzluchy pozakładały nawet rękawiczki i ponaciągały czapki na uszy.

            Za moich czasów w szkole były tylko cztery sale lekcyjne i łączący je korytarz. Pamiętam, że stały na nim szafy z książkami. Szkolny korytarz pełnił funkcję nie tylko biblioteki, ale również szatni i sali gimnastycznej oraz miejsca, gdzie odbywały się apele, zabawy i zajęcia pozalekcyjne. W budynku nie było łazienek i toalet. Drewniane ubikacje, z których korzystali uczniowie, znajdowały się obok obecnego budynku straży. Korzystanie z trzech toalet, które zamykane były na niezbyt szczelne drzwi, wymagało pomocy drugiej osoby, która przytrzymywała otwierające się haczyki. Przed szkołą stała pompa, przy której   myliśmy ręce.

            Zajęcia odbywały się na trzy zmiany. Ostatni uczniowie zaczynali lekcje o piętnastej, a kończyli około dziewiętnastej. Moja sąsiadka, która chodziła wtedy do klasy siódmej, wracała do domu tuż przed dwudziestą. Była to późna pora, więc ze szkoły odbierała ją mama. Dzieci, które mieszkały na Dąbrowie Bór lub na Wyżnicy, zimą dowożone były saniami zaprzężonymi w konie, a latem wracały do domów pieszo.

Nauka w klasach młodszych trwała cztery lata. W tym czasie pani uczyła nas kaligrafii i wykonywania działań matematycznych.  Okres całej nauki w szkole podstawowej trwał osiem lat i był to wspaniały czas. Poznałam nowe koleżanki i kolegów. Razem bawiliśmy się i wspólnie uczyliśmy. W ławce od początku siedziałam z Asię, dziewczynką mieszkającą niedaleko ode mnie. Mam wrażenie, że znałyśmy się od zawsze. Pamiętam, że nasza wychowawczyni była wspaniałą osobą, potrafiącą  każdego pocieszyć i przytulić. Była jednocześnie bardzo wymagającym nauczycielem, ale zawsze mogliśmy liczyć na jej pomoc. Do szkoły chodziłam sześć dni w tygodniu, a gdy przekonałam się, że nauka nie jest wcale taka trudna, chciałam do niej chodzić nawet w niedziele. Najfajniejsze były zajęcia z przyrody, bo gdy było już ciepło, uprawialiśmy grządki w przyszkolnym ogrodzie.

Kiedy byłam w klasie siódmej, w szkole było już tylu uczniów, że postanowiono ją rozbudować. Powstało skrzydło, które teraz zajmują maluchy. Stworzono dodatkowych pięć sal lekcyjnych, bibliotekę oraz toalety.

Pomimo tego, że warunki, w których się uczyłam, nie były najlepsze, a szkoła niewielka, to wspomnienia z tego okresu wywołują na mojej twarzy uśmiech. Bardzo się cieszę, że moja szkoła tak się rozrosła i  zmieniła. Jest nowoczesna i kolorowa, pracują w niej wspaniali nauczyciele i uczy się tak wielu uczniów. Mam nadzieję, że ich wspomnienia po zakończeniu nauki też będą takie miłe i radosne.